Wywiad Anety Kwaśniewskiej z Lucyną Olejniczak, autorką książki pt. „Kobiety z ulicy Grodzkiej. Hanka” wydanej przez Prószyński i S-ka.

 

Kobiety.z.ulicy.Grodzkiej_Hanka_okladka_OK

Pierwsza część sagi, która przenosi do Krakowa z przełomu XIX i XX wieku. Klimat nie do opisania. Czuć ducha epoki. Skąd zainteresowanie taką tematyką?

 

– Ach, zawsze lubiłam historię! A już historię Krakowa w szczególności. W ogóle to uwielbiam XIX wiek, nie wiem czemu? Może moja dusza gdzieś tam uwięzła w tym XIX wieku i bardzo dobrze się czuję w tamtych klimatach. Może dlatego? To nie pierwsze moje przejście do tamtych czasów w książce, więc myślę, że coś w tym jest!

 

W „Hance” jest motyw klątwy, która jest wszechobecna, wciąż towarzyszy bohaterom powieści. Mogę nawet powiedzieć, że czuć oddech klątwy na plecach! Aby oddać te wrażenia to chyba trzeba trochę się przyłożyć, wyczuć czytelnika i jego odbiór.

 

– Mam nadzieję, że mi się to udało! Faktem jest, że się przygotowywałam do tej książki dość starannie, zresztą jak do każdej swojej książki, bo pisanie traktuję bardzo poważnie.

 

Skupia się Pani na sile kobiet i to nawet w ich pozornej słabości. To kobiety wiodą prym w powieści, chociaż kobietom wcale nie było łatwo w opisywanych czasach.

 

– Tak, to prawda. Czasy się bardzo zmieniły ale nadal kobietom nie jest zbyt łatwo. Rozejrzyjmy się dookoła jak są traktowane kobiety. Choćby w miejscu pracy w porównaniu do innych pracowników, którymi są mężczyźni. Kobieta zawsze jest troszkę gorzej traktowana. Kobieta musi sobie radzić w życiu. Zawsze sobie radziła. Musi pogodzić obowiązki matki, pani domu i pracownika. Kobiety są mimo wszystko silniejsze od mężczyzn.

 

Kolejny motyw, który wyczuwam w „Hance” to motyw winy oraz przebaczenia, a może raczej tej trudnej drogi do wybaczenia.

 

– Tak, chciałam to wyraźnie podkreślić. Powiem szczerze, że dość trudno mnie samej było w życiu wybaczać jakieś sprawy swoim najbliższym i wiem jak ciężko się z tym żyje. W momencie kiedy wreszcie pomyślałam: „a niech tam, niech ci będzie, wybaczam” było mi łatwiej. Człowiek, gdy ma poczucie winy, bo ktoś go skrzywdził to ten temat bez przerwy powraca, analizuje to w myślach, śni o tym, pogrąża się w żalu do świata i do tej osoby, która coś złego zrobiła. W momencie wybaczenia winy jest łatwiej. Oczywiście, zgodzę się, że nie wszystko da się wybaczyć. Chciałam to wyraźnie zaakcentować. Mojej bohaterce Wiktorii bardzo trudno przychodzi wybaczenie i wcale się jej nie dziwię, bo ja też miałabym z tym problem na jej miejscu, ale trzeba próbować! Na razie te swoje bohaterki doświadczam i mam nadzieję, że w ostatnim tomie, o ile one same nie wywiną mi jakiegoś numeru, to uda się wybaczyć i zobaczymy, co w związku z tym się zmieni w ich życiu.

 

Rozpoczyna się od „Hanki”, potem przywołana „Wiktoria”, która będzie tytułową bohaterką części drugiej sagi o kobietach z ulicy Grodzkiej. Mówi Pani: „jeśli czegoś mi nie wywiną” i to jest piękne, że w pisaniu wcale nie jest tak, że cała historia jest w głowie i tylko przelewa się ją na papier, ale bohaterowie żyją własnym życiem i trochę prowadzą pisarza po swoich losach.

 

– Taka prawda! Też kiedyś wydawało mi się dziwne, ale tak jest! Pisarz stwarza postać na tyle wiarygodnie dla samego siebie, że ta zaczyna żyć własnym życiem. Wtedy inne jej zachowania przychodzą mi do głowy. Może chciałabym, żeby zrobiła tak i tak, ale w kontekście opisywanych sytuacji okazuje się, że robi zupełnie inaczej. W ten sposób z bohatera, który w zamierzeniach miał być bardzo dobry, wychodzi trochę zawadiaka. W mojej sadze też się to przytrafia. Ci bohaterowie stali się realni i nie da się ich prowadzić jak na sznurku. Tak przyzwyczaiłam się do moich bohaterek, że gdy kładę się spać to zastanawiam się, co jutro zrobi Wiktoria czy Matylda? One żyją i nie ukrywam, że troszkę zaczynają mną rządzić. Co zresztą będzie widać już w drugim tomie.

 

Saga to dobry sposób na to, by wciągnąć czytelnika w historię i ile tomów „Kobiet z ulicy Grodzkiej” Pani planuje?

 

– Planuję cztery tomy i ten ostatni będzie się dziać zupełnie współcześnie i na Sycylii, gdzie bohaterka będzie poszukiwała śladów swojego ojca. Ja lubię sagi! Pisarz najczęściej pisze to, co sam chciałby przeczytać, co sprawia mu przyjemność. Lubię widzieć jak życie się toczy w danej rodzinie, odchodzi jedno pokolenie, następuje po nim drugie. Zawsze mnie to interesowało bo poszukiwania genealogiczne są fascynująca przygodą. Pomysł na pisanie sagi podsunęła mi moja przyjaciółka i agentka literacka Manula Kalicka, która też jest pisarką. Na początku nie wiedziałam, czy to dobry pomysł, ale gdy już zaczęłam pisać to mi się tak pisało i pisało, aż do tej pory!

 

Faktycznie saga wciąga, bo ostatnia strona „Hanki” powoduje chęć sięgnięcia po kolejną część. Czy oprócz tej sagi ma Pani jeszcze coś w zanadrzu?

 

– Z „Kobietami z ulicy Grodzkiej” będę pracować jeszcze do końca przyszłego roku, a później się zobaczy. Mam w planie jedną książkę, której akcja toczy się w Nowej Hucie w latach 60-tych XX wieku, czyli w czasach gdy Huta się budowała. Będzie to historia opowiadana z pozycji dziecka, które się tam rozwijało. Co potem? Hmm… kusi mnie jeszcze średniowiecze w Krakowie, ale zobaczymy. Dopóki będę widziała literki to będę pisała.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

– Ja również dziękuję i pozdrawiam wszystkich czytelników.

Brak możliwości komentowania.