W oczekiwaniu na drugą część „Nowego domu na wyrębach” zapraszam na wywiad ze Stefanem Dardą.
Jest taki literacki stan, w którym wprost uwielbiam przebywać. To „dardyzm”. Kto czytał choć jedną książkę Stefana Dardy, wie o czym mówię. Kto nie czytał, powinien szybko naprawić to czytelnicze niedopatrzenie. Bo Darda wciąga w swój literacki świat i nie pozwala z niego tak do końca wyjść, nawet po skończonej lekturze.
Panie Stefanie, to wielka sztuka pisać w taki sposób. Czy pomysły na kolejne książki rodzą się w Pana głowie spontanicznie, czy raczej to długi proces?
Chyba każdy pisarz marzy o tym, aby wciągać Czytelników w opowiadane przez siebie historie, więc jest mi ogromnie miło, że Pani zdaniem mi się to udaje.
Co do samego procesu pisania moich książek… cóż, zwykle zaczyna się od jakiegoś spontanicznego pomysłu, coś tam zaczyna się tlić – jakiś wątek, postać, miejsce albo wydarzenie. Wtedy zaczynam to sobie obracać w głowie na różne sposoby, próbując znaleźć słabe i mocne punkty, a także zakładając jakieś niezbyt szczegółowe zręby potencjalnego toku fabuły oraz jej punkt docelowy. Przeważnie trwa to dość długo i kiedy po tym okresie wciąż wydaje mi się, że idea ma w sobie potencjał, podejmuję decyzję o próbie przelania jej na papier. Wtedy to wszystko nabiera bardziej konkretnych kształtów, jednocześnie ewoluując w miarę potrzeby. Próbuję jednocześnie kreować narrację, jak również daję się jej prowadzić. To proces dość specyficzny, trudny do precyzyjnego opisania, przypominający nieco malowanie obrazu, który sukcesywnie uzupełniany jest o nowe elementy.
Rozrastający się „Dom na wyrębach”, tetralogia „Czarny Wygon”, poruszający zbiór opowiadań „Opowiem ci mroczną historię” i wstrząsający „Zabij mnie, tato”. Książki różne, ale ze wspólnym mianownikiem – dotykają głębi psychiki ludzkiej i grają na emocjach w wyjątkowy sposób. Trudno opisać styl, który Pan prezentuje. To trzeba przeżyć. Skąd tak doskonała znajomość czułych strun czytelników?
Sam jestem czytelnikiem, więc piszę takie książki, jakie chciałbym przeczytać. Z pewnością jako autor bardzo wiele zawdzięczam własnej intuicji. Tak naprawdę nigdy nie wiadomo co zrobić, w jaki sposób skonstruować fabułę i jak osadzić w niej bohaterów, aby odbiorca poczuł się usatysfakcjonowany. Może też część pozytywnego odbioru zawdzięczam temu, że nigdy nie staram się przypodchlebiać Czytelnikom. Po prostu mam do przekazania historię, uważam, że powinienem to zrobić tak a nie inaczej i możliwie najlepiej wykonuję swoją pracę. Wiąże się to z tym, że niektórym moje pisanie „nie podejdzie”, ponieważ lepiej wiedzą czego od danej książki oczekują. Świadomie godzę się na taki układ. Część osób sięgnie po jakąś moją książkę i będzie to pierwszy, a zarazem ostatni raz, a inni zostaną z moimi utworami na dłużej.
Wielu recenzentów wkłada Pana twórczość na półkę „horror”, „powieść grozy”. Według mnie to zły pomysł, bo pojawia się szufladkowanie do określonego gatunku i w ten sposób unikający horrorów nigdy nie zetkną się z książkami Pana autorstwa. A szkoda!
Już od dłuższego czasu nie zwracam większej uwagi na to, w jaki sposób szufladkowane są moje książki. Tak jak wspomniałem powyżej, robię swoje najlepiej jak potrafię. Nie zawrócę kijem Wisły, nie zmienię tego, że wielu recenzentów lubi (i jest to poniekąd zasadne) przyporządkować autora do konkretnego gatunku. Dopóki ktoś nie zechce przekonać się, czy faktycznie moja książka zalicza się do takiego horroru, jak ogólnie, często negatywnie, postrzegany jest ten gatunek, to się tego nie dowie. Nie jest moim zadaniem opowiadanie o swoich książkach, bo nigdy nie będę obiektywny, natomiast osobom, które dostrzegają w nich coś więcej niż to, co powszechnie określa się mianem horroru dziękuję i proszę o niesienie tej wieści dalej.
Jest Pan doskonałym obserwatorem otaczającego świata. To wielka sztuka by wpleść swe obserwacje w fabułę z pogranicza fantastyki i nadać jej znaczenia, które samoczynnie trafia do czytelnika, zmusza go do myślenia, nie pozwala o sobie zapomnieć, zmienia go. Znajomość psychologii, czy raczej intuicyjne działanie?
Zawsze zależy mi na tym, żeby Czytelnik w moich książkach mógł znaleźć coś więcej, niż tylko zgrabnie skonstruowaną, w miarę wciągającą oś fabularną, przy czym kładę tu nacisk na słowo „mógł”. Jeśli ktoś tego szuka i to odnajduje, to świetnie, natomiast jeśli są osoby, które chcą „podrapać głębiej” i ta czynność skutkuje odnalezieniem kolejnej warstwy, to jest mi tym bardziej miło. Staram się, aby moi bohaterowie byli wiarygodni, żeby otoczenie i to, co ich spotyka, wydawało się potencjalnie prawdopodobne. Być może dzięki temu łatwiej odbiorcy uwierzyć nawet w te mniej realistyczne wątki zahaczające o zjawiska nadprzyrodzone.
A teraz obrazek z mojego podwórka. Jednej z koleżanek w pracy pożyczyłam „Dom na wyrębach”. Już na drugi dzień, z wypiekami na twarzy poprosiła o część drugą. Po dwóch tygodniach była po lekturze wszystkich Pana książek. Nie tylko ona. Trzy kolejne koleżanki również. Wszystkie są zgodne co do jednego: te książki się czyta! Jest mi niezmiernie miło, gdy dzielą się swymi emocjami po lekturze, a potem odkrywają, że trudno znaleźć coś równie wciągającego. Niezwykłe i bardzo nobilitujące dla pisarza.
To prawda. Bardzo mnie cieszy, że gros zdeklarowanych Czytelników moich książek dotarło do nich nie dzięki akcjom promocyjnym, a właśnie dzięki poleceniu przez znajomych. Autentyczna i szczera zachęta do lektury zawsze jest najlepsza, a ponadto, co mogę stwierdzić na podstawie już prawie dziesięcioletniego doświadczenia na rynku wydawniczym, tacy czytelnicy, którym bezinteresownie i w dobrej wierze i skutecznie polecono twórczość danego autora, zostają z nim na dłużej, dając jednocześnie satysfakcję i radość, że to nie jest jakaś sezonowa, sztucznie nadmuchana fascynacja.
Jak mógłby Pan określić swój proces twórczy przy kolejnych książkach? Tych poprzednich i tych, na które czekamy.
Na pewno bardzo zazdroszczę autorom, którym pisanie przychodzi z wielką łatwością. U mnie jest to sprawa dość skomplikowana, wyczerpująca i trochę też stresująca. Na szczęście daje też wiele satysfakcji, w ogólnym rozrachunku wynagradzającej wszelkie niedogodności. Kiedy pracuję nad daną powieścią, praktycznie cały czas jestem gdzieś wokół niej myślami. Piszę zawsze od początku do końca, nie bardzo wyobrażając sobie (co ponoć się zdarza innym autorom) pracę nad wybranymi dowolnie fragmentami, a potem składanie całości jak puzzle. Cieszę się też, że każda nowa książka to wyprawa w nieznane, a jednocześnie utwór, nad którym chcę pracować. Nie wyobrażam sobie pisania czegoś ze świadomością, że to „chałtura” wykonywana tylko dlatego, że Czytelnicy domagają się kolejnej pozycji mojego autorstwa.
W tym roku, w październiku, będzie miał premierę „Nowy dom na wyrębach II”, czyli trzecia i zarazem ostatnia książka cyklu „Wyręby”. Jeśli chodzi o rok 2019, to plany wydawnicze mam tak ambitne, jak nigdy dotąd, a związane są one z premierą trzech książek (w tym jednej we współautorstwie). Sporo pracy przede mną (choć też już część za mną), ale to, co już napisałem dało mi sporo satysfakcji, a praca, która na mnie czeka, jest jak zwykle inspirującym wyzwaniem.
Co lubi czytać Stefan Darda?
Wspomniała Pani powyżej, że moje książki trudno poddają się prostym klasyfikacjom. Sądzę, że w dużej mierze jest to spowodowane faktem, iż jako czytelnik nie ograniczam swoich zainteresowań do jakiegoś określonego gatunku literackiego. Oczywiście, czytam sporo thrillerów i horrorów (trochę dla przyjemności, a trochę jakby „z obowiązku”), ale chętnie też sięgam po klasykę, kryminał i literaturę faktu. Ponieważ przygarnąłem jakiś czas temu psa rasy husky (którego porzuciło jakieś bydlę), ostatnio mam też za sobą kilka pozycji o wilkach. Ale, by rozwiać ewentualne, uzasadnione wśród Czytelników „Nowego domu na wyrębach” wątpliwości, pragnę tu wspomnieć, że „wilk” pojawił się w moim życiu dopiero po premierze wspomnianej powieści.
W oczekiwaniu na kolejne książki, serdecznie dziękuję za rozmowę.
Dziękuję bardzo i pozdrawiam Czytelników „Książek w eterze”.