Dojrzewając do prawdy.
Mrok, tajemnica, niepewność, strach – na to liczę biorąc do ręki kolejną książkę Stephena Kinga. Czy po lekturze „Jest krew” jestem usatysfakcjonowana? Czego jest tu więcej, a czego zdecydowanie za mało?
W zbiorze znajdziemy cztery opowiadania. Każde z nich jest inne. „Telefon Pana Harrigana” przypadł mi do gustu zdecydowanie najbardziej, bo jest w nim najwięcej cech oczekiwanych od autora. Można pokusić się o stwierdzenie, że to opowiadania w klasycznym stylu Kinga. Mamy tu historię o przyjaźni, odpowiedzialności, dorastaniu i mrocznych sekretach. Są momenty wywołujące oczekiwane ciarki.
”Życie Chucka” przedstawia pewnego mężczyznę w różnych momentach jego życia. Wywołuje szereg refleksji o życiu, zmusza do myślenia i wyciągania wniosków. Może trochę jest przestrogą przed przemijaniem i niedocenianiem ważnych spraw?
Tytułowa minipowieść „Jest krew, są czołówki” nawiązuje do historii Holly Gibney z serii o Panu Marcedesie oraz z Outsidera. Motywem przewodnim jest zło, tutaj przedstawione pod postacią dużego lodowatoszarego ptaka. Na drugim biegunie jest dobro, które trzeba odkryć i docenić.
„Szczur” to opowiadanie o pisarzu poszukującym weny. O strachu przed odstawieniem na boczny tor, narastających frustracjach spowodowanych brakiem pewności siebie i popadaniu w skrajności, byle tylko iść do przodu.
Jakie są moje przemyślenia po lekturze? Lubię małe formy wielkich autorów, bo zwykle zasiewają znacznie większy niepokój niż pełne powieści, są przyczynkiem do kontynuacji, pobudzają wyobraźnię. Są tu opowiadania lepsze i słabsze, ale utrzymane w stylu Kinga. Można się przekonać, że przedstawienie zła wcale nie jest łatwe, a jeszcze trudniej postawić na drugim biegunie piękne wartości i podkreślić ich wartość.
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 512
ISBN: 978-83-8169-293-9
Premiera: 28 kwietnia 2020