Jaki impuls spowodował, że powstała książka „Ponieważ wróciłam”?
Pewien wyjątek z recenzji poprzedniej powieści. Głównego bohatera określono w niej jako anioła w czarnym mundurze (ciekawe, że podobny portret esesmana pojawił się u Karpowicza w „Sońce”). Tyle, że Bruno z „Esesmana i Żydówki” nie był aniołem! Był zwykłym człowiekiem. Kierowały nim impulsy (właśnie!), głupota na zmianę z rozsądkiem, źle rozumiany patriotyzm, poczucie obowiązku, lojalność, wdzięczność, miłość. Nie był ani totalnie zły, ani tym bardziej całkowicie dobry, w dodatku miał wątpliwości. A anioł? Anioł wątpliwości nie ma nigdy, bo pozbawiono go wolnej woli. Dostaje cel do realizacji i uparcie do niego dąży. Cel ma oczywiście dobry, ale… Ja widzę w takiej koncepcji anioła coś psychopatycznego, demonicznego. Zresztą – czyż diabeł nie jest aniołowi bratem?
Myślę obrazami. I tym razem także ujrzałam roztrzęsioną, bliską obłędu kobietę, wykrzykującą coś w złości do osoby, której nie widać. Podeszłam do niej bliżej i usłyszałam: „Cholerny aniele boży, pieprzony stróżu mój! Nie potrzebuję cię! Ani we dnie, ani w nocy. Idź sobieeeeeeee”. Wyła i miotała przekleństwa. Dlaczego? Co takiego zrobił jej anioł stróż? Z definicji dobry i zawsze działający na jej rzecz. Czy na pewno? Z tym pytaniem zostawię czytelnika „Ponieważ wróciłam”.
Od dobrego łatwo się uzależnić. Magdalena, bohaterka powieści, przywykła do stałej obecności wspierającego ją anioła. Czuła, że jej się należy. Można wpaść w pułapkę dobra. Czy w pisaniu również jest takie ryzyko, ze pochlebne recenzje na tyle dodają skrzydeł, że trudno znowu dotknąć ziemi?
Ja mam chyba odmienny problem. O ile innym skłonna jestem wiele wybaczyć, dać prawo do błędu, nauki, potknięcia, o tyle wobec siebie jestem bardzo krytyczna. Dobre recenzje i pozytywny odbiór książki oczywiście niezmiernie mnie cieszą. Cieszy także świadomość tego, że wydając tamtą książkę, poruszyłam temat, który chyba wciąż w nas tkwi, w dodatku zrobiłam to tak, jak sobie zamierzyłam – raczej subtelnie i od nieco nietypowej strony (relacja międzyludzka zamiast festiwalu przemocy), ale to wszystko nie uwalnia mnie od wątpliwości. Mogłam to napisać inaczej. Lepiej. Głębiej. Dojrzalej. Teraz pewnie będzie tak samo. Ciężko jest oderwać mnie od ziemi.
Druga książka, wiec z pewnością będą porównania. Nie obawia się Pani prób szufladkowania?
Boję się odłożenia na półkę: „literatura kobieca” w rozumieniu „czytadło-romansidło”. Jako pisarka tworzę oczywiście raczej z kobiecego punktu widzenia. W moich książkach pewnie zawsze ważna będzie miłość, jako jeden z najpotężniejszych motorów ludzkiego działania. Ale ani w tamtej książce, ani w tej nie była ona dla mnie najważniejsza. Tam liczyła się przede wszystkim przyzwoitość, człowieczeństwo, wolność wyboru, wdzięczność, los, wola przetrwania. Romans – potem, choć obawiam się, że wysunął się na pierwszy plan, bo dwoje ludzi, bo kobieta i mężczyzna. Tutaj – hm… może to samo? Może także życie jako pewna pula prawdopodobieństw, z których mamy szansę czerpać.
Okładka książki „Ponieważ wróciłam” przemawia do czytelnika. Ukazuje wachlarz emocji, które przeżywa bohaterka. Czy miała Pani wpływ na jej ostateczny wygląd? Mówi się, że nie należy osądzać książki po okładce, ale jakie znaczenie ma tak naprawdę okładka danej książki w Pani odczuciu?
Nie inspirowałam autorki grafiki i tym bardziej cieszę się, ponieważ jest (znowu!) trafiona. Bo choć w książce najważniejsza jest treść, to jednak dobrze jeśli okładka nieco uchyla jej rąbka. Tym bardziej dziś, w czasach triumfalnego powrotu kultury obrazkowej. Żyjąc w rytmie dwudziestego pierwszego wieku, po prostu nie sposób pochylić się z powagą nad każdą księgarnianą propozycją. Decydujemy impulsowo – po tytule, autorze i… obrazku na okładce. Całkiem prywatnie – nie lubię, gdy okładki „kłamią”. Biorąc książkę do ręki, chcę wyczytać ze stylu, w jakim została zilustrowana, choćby klimat wnętrza. Pani Annie, która projektowała okładki obydwu moich powieści można zawierzyć w stu procentach 🙂
Plany na kolejną powieść?
Jeśli chodzi o pisanie, wolę już niczego nie planować! Cóż z tego, że sobie zaplanowałam – po książce osadzonej w realiach wojennych napiszę współczesny kryminał. Nawet go napoczęłam, mam wymyśloną całość intrygi. I co? Przyplątał się do mnie anioł… Teraz z kolei chciałam spisać opowiadania, które też domagają się przelania na papier. Usiadłam do pisania. Jedno, drugie, trzecie. Trzecie rozrosło się tak bardzo, że już stało się powieścią, choć brak mu jeszcze ponad połowy tekstu 🙂 Poważniejąc – gdy skończę książkę, którą piszę aktualnie, wydam ją bądź schowam do szuflady (jeszcze tego nie wiem), zamierzam sfabularyzować pewną rodzinną tajemnicę. Wrócę tym samym do pierwszej połowy dwudziestego wieku, choć zarzekałam się, że nigdy więcej. Lecz cóż robić, gdy ma się ciotkę, która z dnia na dzień zapomniała ojczystej mowy?